Jesteś tutaj
Markizy II
Nie sądziłem, że jeszcze napiszę cokolwiek o Markizach ale jako, że niezbadane są wyroki opatrzności na samym końcu tuż przed wypłynięciem na Tuamotu trafiłem do Daniel”s Bay i oniemiałem. Wypłynięcie z stąd po jednym dniu byłoby totalną ślepotą i brakiem wrażliwości na Piękno.
Odkrywca tej zatoki miał dużo szczęścia bowiem z wody jest niewidoczna i gdyby nie GPS przepłynąłbym obok nigdy tam nie trafiając. Płynie się wprost na kilkusetmetrowe skalne klify i nagle po prawej stronie ukazuje się otoczona zewsząd wysokimi górami Zatoka Danielsa. Nazwana tak od imienia romantyka, który tam mieszkał przez lata. Skalne klify wokół mają ponad 300metrów, imponujący widok. U podnóża gór leży wioska ,w której mieszka 9 rodzin.
Wszyscy szczęśliwi bo nie gnębi ich specjalnie rozwój kariery zawodowej, wokół mnóstwo owoców, na skałach kozy, w lesie zdziczałe świnie – jedzenia mnóstwo i to w zasięgu ręki. Na szczęście jak zakładam potrzebują to co wszyscy - urozmaicenia czyli w tym wypadku rumu i piwa, w związku z czym i ja z głodu nie umrę.
Moim celem było nie tyle zobaczenie zatoki co raczej zatankowanie wody na dalszą drogę.
W jednym z przewodników opisywano, że jest to jedyne miejsce na Markizach gdzie można napełnić zbiorniki bezpośrednio z węża umocowanego do pławy.
Dla samotnego żeglarza wożenie wody pontonem w kanistrach i do tego 500 litrów to rozpacz. Szczególnie, że oba nadgarstki mi nawalają. Niestety opisywana boja nie istniała. Dowiedziałem się, że wodę bierze się tu z rzeczki płynącej prosto z gór.
Można tam wpłynąć pontonem ale tylko w czasie przypływu a woda jest jak kryształ, lepsza nawet od tej z plastikowych butelek.
Proste ale dla jednej osoby uciążliwe. Opatrzność jednak czuwa nad dobrymi ludźmi w potrzebie,
w moim przypadku zrządzenie losu spowodowało, że Spencer postanowił zejść z Tropical Bird i popłynąć na Tahiti na Ulyssesie. Mam więc załogę. Dobrze.
Płyniemy jak prawdziwi odkrywcy przez przybój, w górę płytkiej rzeczki aby przytargać 500 litrów wody, prawie jak James Cook, niesamowita sceneria, niezwykłe uczucie nawiązania do Tradycji.
Trzy razy pływaliśmy co zajęło pół dnia ale nigdy żaden z nas nie zamieniłby tej pracy w zamian za półgodzinne tankowanie przy nabrzeżu tym bardziej, że woda jest jak kryształ.
Nawiązaliśmy również kontakt z mieszkańcami wioski co pozwoliło na rozeznanie rynku.
Potrzeby klasyczne czyli wymiana bezgotówkowa dojdzie do skutku. Spencer od tego momentu jest w szoku bowiem nikt tutaj nie stosuję mojej metody: barter + przyjaźń.
Najważniejsze jednak, że obie strony są zadowolone. Zasada win-win działa wszędzie.
Takie miejsca to dar niebios i trzeba to uszanować, parę dni więc zejdzie...
No i zeszło... Wycieczka do wodospadu podobno jednego z najwyższych – ponad 300m – mierzył sam Cousteau. Kąpiel pod wodospadem w słodkiej i zimnej wodzie dodaje sił. Lunch u myśliwego Taiki: tuńczyk w cytrynie i mleku kokosowym, z owocem drzewa chlebowego. Kolacja przygotowana przez Taiki II z Tapua: grilowany kozioł, prosiak, ciasto i oczywiście dary z Ulyssesa czyli rum, piwo i cukierki.
Ostatni wieczór był niezapomniany, potwierdził on, że znajomość języka nie jest kluczowa w komunikacji międzyludzkiej a atmosfera może być taka, że przy rozstaniu ściska serce. Wymiana serdeczności, podarków i w drogę.
Pociesza mnie, że Władysław Wagner płynął siedem lat a ja jestem w drodze dopiero dwa, mam więc trochę czasu.
Rejs śladami Wagnera
To nie tylko sposób uczczenia pamięci pierwszego Polaka, który opłynął świat. Ten rejs to także okazja do spełnienia marzeń o wielkiej przygodzie, okazja do poznania nowych ludzi i samego siebie.
Być może zrobiłeś już w życiu wszystko czego chciałeś, ale jeśli ciągle czujesz głód nowych przeżyć.
dołącz do nas!!
Śladami Wagnera i jego Zjaw
Artykuł opisujące wrażenia z rejsu na www.pearlharbor.pl